Jest dziewiąta rano, wiatr smaga po pustej przestrzeni Palenicy Białczańskiej, przywiewając deszczową chmurę nad nasze głowy. Star zaczyna się ciężko po asfaltowej szosie prowadzącej do Morskiego Oka, które zostało osławionej najtrudniejszym szlakiem polskim przez turystów bez latarek. My jednak w smugach deszczu i porywach wiatru zmierzamy do innego celu, odbijając przy rozszalałych od spienionej wody Wodogrzmotach Mickiewicza (czy on w ogóle tu kiedykolwiek był?) w prawo. Kamienie są śliskie od deszczu, który ledwie chwilę temu przestał nas uciążliwe pchać w przeciwną stronę. W głowie rodzi się obawa jednak ustępujący wiatr i wyłaniające się zza chmur słońce dopinguje nas do dalszej drogi. Mijamy most, o którym nie tak dawno mówiły wszystkie media. Piękne, potężne, jasne drewno pozwoliło przejść na drugą stronę potoku, który ledwo kilka miesięcy temu szalejącą wodą porwał że sobą wszystko do napotkał po drodze. W takich miejscach przychodzi na myśl siła ludzkich mięśni i rozumu. W tak trudnym terenie, w krótkim czasie odbudować coś doszczętnie zniszczonego.
Krok po kroku zbliżamy się do celu wędrując czarnym szlakiem w stronę magicznej doliny. Co jakiś czas wiatr przypomina o sobie zarzucając z drzew krople deszczu. Mijamy dopiero co złamane drzewo, które budzi w nas chwilowy lęk. Im wyżej tym robi się spokojniej, ciszej. Las nie pachnie już żywicą, wysokie drzewa ustępują miejsca kosodrzewinie, z której co jakiś czas wyrasta jarzębina kusząca czerwienią swych owoców tutejsze ptaki, które radośnie przyśpiewują nam w drodze. Ostatni odcinek dzisiejszej wędrówki, ten wysiłkowo najtrudniejszy prowadzi stromo w górę lecz widok chatki od kolejki przemysłowej kusi i powoli pokonujemy wysokie kamienie. Ostatnia prosta, po lewej skały, po prawej stroma przepaść. Już wiemy na pewno. Jesteśmy na miejscu. Dolina Pięciu Stawów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz